11 lutego 2010, 14:58
Pedro Almodovar swoje najlepsze filmy już nakręcił. Miało to miejsce w latach 1997-2002, od „Drżącego Ciała” począwszy, a na „Porozmawiaj z Nią” skończywszy. Jego dwa ostatnie dzieła („Złe Wychowanie” i „Volver”) były słabe. Chociaż jest z nim trochę tak jak wcześniej z Bunuelem. To znaczy każdy ma inne zdanie na temat tego, który jego film jest udany, a który nie. Mimo to prawdopodobnie trzeba się pogodzić z faktem, że wszystko co miał on nowego do powiedzenia jako artysta już powiedział. „Przerwane Objęcia” to dzieło niezłe, chociaż wtórne. Nie pokazuje nam niczego, czego już wcześniej gdzieś nie widzielibyśmy, ale ogląda się go bardzo dobrze. Pod wieloma względami jest to typowy Almodovar. Fabuła dotyczy rzecz jasna miłości. A dokładniej miłosnego wielokąta, który powstał wokół zjawiskowej kobiety (w tej roli rzecz jasna Penelope Cruz). Na jej punkcie wariuje dwóch dojrzałych i odnoszących zawodowe sukcesy mężczyzn. Pierwszy, pewien starzejący się milioner zdobywa ją dzięki pieniądzom i stanowi dla niej rodzaj związku z rozsądku. Nie jest jednak w stanie jej utrzymać przy sobie, gdyż nie potrafi się nią z nikim dzielić. Drugi jest reżyserem filmowym i umożliwia jej realizację wielkiego marzenia, jakim jest granie w filmach. Cruz występuje tu jako femme fatale, która co prawda usiłuje udawać skrzywdzoną ofiarę, ale w istocie doprowadza wszystkich wokół do upadku. Miłość do niej jest miłością niemożliwą do spełnienia. Nie sposób jej mieć tylko dla siebie, chyba że na moment. Tak naprawdę jest zimna, nie przejmuje się uczuciami innych i myśli tylko o sobie. Nigdy do końca nie wiemy co myśli i czuje. Czy skoro tyle czasu kłamała jednemu mężczyźnie, że go kocha, a potem jest gotowa odejść od niego bez słowa wyjaśnienia, czy nie robi tego samego z biednym reżyserem, który jest gotowy rzucić dla niej wszystko? Czy przypadkiem nie używa go jedynie po to, by wyrwać się od tego pierwszego i zrobić dzięki niemu karierę? Tego nigdy się nie dowiemy. Tego rodzaju kobiecości nie sposób przejrzeć do końca. Tymczasem dramat uderza nie tylko w główne uczestniczące w nim osoby, ale też w cały łańcuszek innych, związanych z nimi. Jest kobieta, która kocha reżysera i nie może znieść, że ten nagle przestaje ją zauważać. I z tego powodu czuje zazdrość i chęć zemsty. Jest syn milionera, homoseksualista-podglądacz, którego motywy działania nie są do końca jasne. Jest wreszcie syn reżysera, który o całej historii dowiaduje się dopiero po latach. Losy ich wszystkich zostają tak splątane, że tylko jakaś tragedia może położyć kres temu szaleństwu. Namiętności, takiej jak pokazuje ją Almodovar, czyli większej niż życie, nie sposób przerwać. Jedynym wyjściem jest zabić tę, która ją powoduje. Nie byłoby tego filmu, gdyby nie Penelope Cruz. To jakby hołd złożony jej przez Almodovara. Który jest nią zafascynowany i w swoim dziele pokazuje do pewnego stopnia samego siebie. Chociaż drugim alter ego autora jest tu bierny i zdystansowany wobec rozgrywających się wydarzeń homoseksualista-podglądacz. Dużo tu zresztą wątków przenikania się świata rzeczywistego i kina. Robienie filmu okazuje się sposobem zniszczenia czyjegoś życia lub pamięci o nim. Milioner ogląda na taśmie zdradę swojej ukochanej. Ta ukochana ginie, ale wciąż jest żywa na filmie. Gdy reżyser traci wzrok dokończenie filmu jest dla niego jedyną szansą na odzyskanie utraconej przeszłości. Almodovar karze tu Cruz wcielać się w rozmaite filmowe archetypy, od Audrey Hepburn do Marilyn Monroe. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że jest ona czymś trochę innym, do końca nieodgadnionym. Cruz nie jest zwyczajną pięknością. Jest pięknością chimeryczną. Wcale nie usiłuje zawsze świetnie wyglądać. Wręcz przeciwnie. Wielokrotnie wygląda tak, jakby uciekała od samej siebie. Pojawia się wymięta, pobita, z podkrążonymi oczami i zgaszonym wyrazem twarzy. Wystarczą jednak dwie sekundy, by rozjaśnił ją płomień zupełnie niespotykany i zachwycający. Przykrywający sobą wszystko, co znajduje się wokół niej. W tym momencie zrozumiałe staje się szaleństwo, jakie wywołuje odgrywana przez nią postać. Jest żywiołem, który nie sposób poskromić, huraganem przewracającym wszystko na swojej drodze. Jednym słowem: zjawisko.