26 stycznia 2010, 13:17
Wszystkie dobre polskie filmy ostatnich lat mają jedną wspólną cechę. Są tak dołujące, że po ich obejrzeniu ma się ochotę palnąć sobie w łeb. Pod tym względem nasza kinematografia jest podobna do rumuńskiej. Z tą różnicą, że tamta jest nagradzana na całym świecie, podczas gdy naszą nagradzamy tylko my sami. Jest to o tyle dziwne, że niegdyś, nawet w czasach tzw. siermiężnego komunizmu, kiedy nie było u nas zbyt wielu rzeczy z których można się było śmiać, robiliśmy bardzo dobre komedie. Dzisiaj w Polsce komedii nie da się zrobić. Rozmaite komedie romantyczne, mające z zasady być pozytywne i wesołe, kręcone z udziałem najmodniejszych polskich aktorów, są tak beznadziejnie głupie, że już chyba wolę dramaty.
W tej kategorii najpierw mieliśmy „Pręgi” Magdaleny Piekorz, następnie „Plac Zbawiciela” małżeństwa Krauze i całą grupę nieco słabszych, ale utrzymanych w tym samym nurcie obrazów. Jeżeli ktoś po tym ostatnim wymienionym uważał, że dalej w pesymizmie posunąć się nie da, to był w błędzie. Film „Dom Zły” Wojciecha Smarzowskiego, znanego wcześniej z bardzo dobrego „Wesela”, przebił wszystko i to chyba nie tylko na naszym podwórku. Została w nim nagromadzona taka ilość ludzkich dramatów, że można by nimi spokojnie obdzielić wszystkie poprzednie depresyjne polskie dzieła. Świat tu ukazany jest tak potworny, tak klinicznie wręcz pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, że reakcją na niego może być jedynie szok i zdumienie. Wizja wszechogarniającego zła i głupoty jest wręcz paraliżująca.
Główny bohater, po niespodziewanej śmierci żony, pogrąża się w rozpaczy i pijaństwie. By się od tego uwolnić i wrócić na przyzwoite tory wyjeżdża w nieznane sobie miejsce, gdzie zatrzymuje się w pewnym domu. Mieszka tu starszy mężczyzna i młodsza od niego kobieta. Podczas wspólnej alkoholowej libacji, która wydaje się nie mieć końca, bohater stopniowo uzmysławia sobie koszmar miejsca w którym się znalazł. Próbuje się z niego wydostać, ale nie jest w stanie, gdyż to, co znajduje się na zewnątrz nie jest wcale lepsze od tego, co rozgrywa się wewnątrz tytułowego złego domu. Policjanci prowadzący śledztwo niewiele różnią się od przestępców, których mają ścigać. Alkohol leje się szerokim strumieniem, przy każdej możliwej okazji. Wszędzie panuje nędza, korupcja i przemoc. Ludzie kopulują z kim popadnie, sypiają z nie swoimi żonami. Każdy ma coś na sumieniu. Głównie z powodu powszechnego alkoholizmu i całkowitego braku innych rozrywek.
Policjant, kierujący dochodzeniem wydaje się jedyną pozytywnym postacią w filmie. Różni się od pozostałych, bo nie pije. Nie może, bo jako były alkoholik ma wszczepiony esperal. Ale i on złamie się na jakimś etapie. A ostatnią rzeczą, którą zrobi przed śmiercią, będzie upicie się. Wszyscy pozostali, którzy się tu pojawiają to większe lub mniejsze świnie. Osoby pozbawione wyższych, ludzkich cech. A nawet jeżeli posiadają takowe, to są one przytłumione działaniem alkoholu. Mord, który jest pozornie głównym tematem filmu, stanowi jedynie czubek góry lodowej. Pod nim znajduje się morze zła, którego nie sposób ogarnąć. Smarzowski pokazuje, że droga pomiędzy uderzeniem po pijanemu żony w twarz, a zabiciem jej siekierą, nie jest wcale taka długa. Sprowadza się jedynie do ilości wypitej wódki. Świat nie dzieli się na psychopatów i porządnych ludzi, ale na tych, którzy wypili już tyle, że się nie kontrolują i tych, którzy zachowują jeszcze resztki trzeźwości.
W kategoriach czysto technicznych film nakręcony jest bez zarzutu. Ma w sobie tę mroczną energię, która go napędza, przekonanie o słuszności tego, co chce nam powiedzieć. Fabuły nie sposób przewidzieć. Zaskakiwani jesteśmy wielokrotnie. Reżyser ma nad nami pełną kontrolę. Aktorzy poprowadzeni są świetnie, choć nie ma tu jakiejś roli, która wybijałaby się ponad inne. Wszystko jest przemyślane i zapięte na ostatni guzik. Nic po drodze nie umyka, a ostatnia scena jest zamknięciem wszystkich wątków. Gdy pojawiają się napisy końcowe trudno się z tego otrząsnąć. Trudno wstać i wrócić do życia, które wcześniej prowadziliśmy. Najlepiej działa w tym momencie dobra komedia. Byle nie jakaś nowa polska.