24 stycznia 2010, 15:06
Brytyjski, ale urodzony w Jemenie, komik estradowy Eddie Izzard, to postać niezwykła. Jego aktualny show o nazwie „Stripped”, który miałem niedawno okazję oglądać na żywo w Belfaście, jest niezły, ale arcydziełem pozostaje „Dress To Kill”, nagrany w San Francisco w 1998 roku. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych „stand-upów” jakie znam. „Stand-upów” czyli występów, w których dany artysta jest całkowicie sam, stojąc lub siedząc na przeciw widowni, którą usiłuje rozśmieszyć. Dla informacji tych, którzy sądzą, że zagadnienie jest błahe i niezbyt trudne do realizacji należy koniecznie nadmienić, że „Dress To Kill”, podobnie jak inne występy Izzarda, trwa ok. półtorej godziny (w wersji amerykańskiej nawet ponad dwie). Już samo to świadczy o tym, że rzecz wznosi się nieco powyżej poziomu dowcipu czy zwykłego wygłupu. Ale oczywiście nie tylko to.
Izzard jest niezwykły choćby z racji swojego wyglądu. Jest zdeklarowanym transwestytą, co oznacza, że lubi publicznie występować w kobiecym ubraniu. Choć ostatnio zrezygnował z tego, podczas występu w San Francisco ma na sobie wysokie szpilki, damskie kimono i jest dość mocno umalowany. Ale choćby nie wiem co miał na sobie bardziej wywrotowe jest to co mówi, a nie to jak wygląda. Głównym przedmiotem jego zainteresowania jest bowiem historia. Jego występ jest 1.5-godzinnym wykładem dotyczącym dziejów ludzkości, od czasów pierwotnych, przez II wojnę światową, a skończywszy na czasach współczesnych, Żeby uzmysłowić sobie w pełni nietypowość tego o czym mówię, należy wziąć pod uwagę naturalną awersję, jaką kultura zachodnia ma obecnie do tego typu tematów. Naprawdę nie tak wielueosób, nawet wykształconych, orientuje się dziś w Anglii czy Ameryce kto to był Henryk VIII czy Napoleon Bonaparte, a nawet tych, którzy się orientują, niewiele to obchodzi. W jaki sposób więc Izzard jest w stanie mówić o tym przed tłumem kilku tysięcy osób w taki sposób, by było to zabawne i by nikt nie zaczął ziewać?
Główny pomysł polega na przefiltrowaniu opisywanych wydarzeń przez stricte współczesny punkt widzenia. I to bynajmniej nie punkt widzenia intelektualisty czy historyka, ale że się tak wyrażę przeciętnego głupka. Izzard patrzy na historię świata okiem kogoś siedzącego na codzień przed telewizorem i z trudem znajdującego chęci na cokolwiek. Ta perspektywa pozwala mu uwypuklić cały nonsens tego, o czym uczono nas gdy byliśmy mali, w tonie całkowicie jednak na serio. On tymczasem przenosi to wszystko tam, gdzie jest tego miejsce, to znaczy w sferę komedii i czystego surrealizmu. Bo tym właśnie jest dla dzisiejszego człowieka opowieść o tym, że ktoś kiedyś usiłował zgładzić kilka milionów innych osób, znajdując dla tego logiczne wyjaśnienie, a pozostali temu przyklasnęli.
Największym osiągnięciem komika jest to, że to, co mówi, jest zabawne i potworne jednocześnie. Ani przez moment nie umyka mu fakt, że mówi o rzeczach strasznych, bo takich, które wydarzyły się naprawdę. Zbrodnie Hitlera, Stalina, czy całej masy innych psychopatów, których pełno w podręcznikach do historii, należy wyśmiać jako przejaw kompletnej głupoty, nie zapominając jednak, jak wielu ludzi ten koszmar kosztował życie.
Izzard jest też, jak sam deklaruje, zdecydowanym ateistą. Do kwestii religii i Boga podchodzi dokładnie tak samo, jak do historii. To znaczy z dystansem, który te kwestie w radosny sposób kompromituje. Przejścia przez wyobraźnię komika nie wytrzymuje żadna ewangeliczna opowieść, żaden, choćby nie wiem jak przemyślany system teologiczny, bo nie wytrzymuje go jakiekolwiek poważne podejście do rzeczywistości. Wszystko zostaje obrócone w uroczy nonsens. A rzeczy, w których pozornie nie było nic komicznego nawet szybciej niż pozostałe.
To, co pozostaje, jest tylko nieuchwytnym wrażeniem. Żadnych wniosków nie otrzymujemy na talerzu. Tylko gdzieś na marginesie, jakby przy okazji uzmysławiamy sobie, że Izzard jest w takim samym stopniu niestrudzonym tropicielem wszechogarniającego absurdu, co bojownikiem o normalność. W swych błyskotliwych skeczach udowadnia, że to, co zwykle uznajemy za święte i godne szacunku, jest w istocie martwe. A żywy jest tylko człowiek. Zwyczajny, niezależny i wiecznie poddany rozmaitej opresji, którą wymyślają inni ludzie, próbując skomplikować mu życie.