Sputnik Sweetheart (1999, Haruki Murakami)...
08 lutego 2010, 09:50
Haruki Murakami to jedyny geniusz współczesnej literatury. Ale nawet geniuszom zdarza się potknąć. A co gorsza z czasem strywializować. Twórczość Murakamiego podzielić można na kilka wyraźnych części. Najbardziej oryginalną stanowią wielowątkowe maskarady, utrzymane na granicy jawy i snu. Powieści takie jak „Przygoda z Owcą”, „Kronika Ptaka Nakręcacza”, czy nieco słabsza, ale podobnie zbudowana „Kafka nad Morzem”. Są to cudowne dziwactwa, jedyne w swoim rodzaju medytacje nad miejscem człowieka we wszechświecie. Wypełnione ślepymi uliczkami i tropami, które nigdzie nie prowadzą. Gorszą częścią są powieści o miłości, takie jak choćby „Norwegian Wood”. Dla miłośników pisarstwa tego autora są rozczarowujące, bo zbyt mało w nich owego zadziwiającego ekscentryzmu, nieskrępowanej niczym, żywej wyobraźni. Ostatnia powieść tego pisarza, „Przed Zmierzchem” jest swego rodzaju konsensusem. Niby to opowieść o miłości, ale w tle znajdujemy wiele elementów tego, co stanowi o wyjątkowości autora. Trochę snu i mnóstwo niedopowiedzeń.
„Sputnik Sweetheart” to z kolei książka, która się nie udała. Jest ona przejawem wyczerpywania się pewnego podejścia do pisarstwa, które doprowadził Murakami do perfekcji w pierwszej części „Kroniki Ptaka Nakręcacza”. Pozornie wszystko jest tu wymyślone bez zarzutu. Motyw zniknięcia dziewczyny, znany z wielu dzieł postmodernistycznych, zwłaszcza z Antonioniego, jest jakby stworzony dla Japończyka. Stanowi dobry punkt wyjścia. Także wyjaśnienie zagadki wydaje się być wręcz kwintesencją jego twórczości i podejścia do świata. Wszystkie potrzebne elementy zostały tu umieszczone tak jak należy. Mamy mroczną tajemnicę z przeszłości i temat seksualnej blokady, jeden z ulubionych u Murakamiego. Ale tym razem to wszystko razem nie działa. Wydaje się sztuczne, wymyślone. Pozostała maszyneria, ale duch, magia, uleciały.
Być może problem polega tu właśnie na tym, że klocki te zostały ułożone zbyt dokładnie. Książka jest przemyślana, ale przemyślana niejako za bardzo. Nie pozostawiono w niej miejsca, by mogła swobodnie oddychać. Poszczególne elementy za bardzo przywierają do siebie. A może po prostu użyte motywy straciły już swoją moc. Bo znamy je z poprzednich powieści autora i nie robią na nas takiego wrażenia. Największą wadą książki są postacie. Papierowe, nieciekawe, martwe. Bohater, mężczyzna, pozbawiony jest jakichkolwiek cech i właściwości. Główną osobą dramatu powinna być młoda dziewczyna, buntowniczka, ale nie wzbudza ona w nas jakichkolwiek emocji. Także druga postać kobieca, dopełniająca swoisty uczuciowy trójkąt, nie wydaje się specjalnie ciekawa. Brakuje tu czegoś przykuwającego uwagę. Ożywiającego to, co obserwujemy.
Interesująca jest sama fabuła, sam pomysł, ale tylko na poziomie chłodnej intelektualnej analizy. Rzecz sprowadza się do istnienia dwóch światów równoległych. Jednym światem jest to, co widzimy na co dzień. Zwyczajne życie, które nigdy nas nigdzie nie zaprowadzi. W którym nie jesteśmy w stanie osiągnąć tego, co naprawdę chcemy. Bohater całymi latami pożąda dziewczyny, ale nie może jej mieć, bo ta go nie kocha. Kocha za to dojrzałą kobietę, która jednak nie jest zdolna by kogokolwiek obdarzyć miłością. Jedyną ucieczką przed tym niemożliwym do rozplątania węzłem jest przejście, niczym Alicja w Krainie Czarów, przez niewidzialne lustro. Zniknięcie. Przy czym rolę lustra pełni u Murakamiego seksualność, a głównym motorem owego przejścia są seksualne obsesje. Przekroczenie bariery może się odbyć na kilka sposobów. Najbardziej pożądane jest przeniknięcie w całości na drugą stronę, tak jak zrobiła to dziewczyna. Ci, którzy mają mniej odwagi przekraczają lustro częściowo, nie w pełni. Żyją niezrealizowanymi marzeniami, co owocuje zniknięciem częściowym, duchowym. Ich myśli są gdzie indziej, podczas gdy ciało zaczyna przypominać martwą, mechanicznie działającą powłokę.
Jest to koncepcja, która gdzieś tam w tle pobrzmiewała we wszystkich poprzednich książkach Murakamiego, ale nigdy w całości nie wychyliła się na światło dzienne. Można w związku z tym uznać „Sputnik Sweetheart” za rodzaj dopełniania, dopowiedzenia do z założenia otwartych, pozostawiających wiele możliwości interpretacji dzieł. Niestety jak każde dopełnienie pozostawia niedosyt. Jak każde wyjaśnienie rodzi wątpliwości. Murakami jest mistrzem w otwieraniu drzwi, w stawianiu pytań. Nie jest natomiast mistrzem w udzielaniu odpowiedzi.
Dodaj komentarz