Piotr Bałtroczyk (2010, Dublin)


Autor: leppus_28
07 marca 2010, 15:32

            W Polsce mamy w tej chwili dwóch komików estradowych najwyższej klasy: Andrzeja Poniedzielskiego (rocznik 1954) i Piotra Bałtroczyka (1961). Choć nie wiem czy oni sami takim właśnie mianem by siebie określili (zwłaszcza ten pierwszy). Przy czym nie biorę tu pod uwagę Dariusza Basińskiego (1967) i Roberta Górskiego (1971), którzy choć bardzo zdolni, funkcjonują jedynie w ramach określonej grupy kabaretowej (Mumio i Kabaret Moralnego Niepokoju) i z tego powodu umieściłbym ich w nieco innej przegródce. Tylko Poniedzielski i Bałtroczyk reprezentują coś, co w wielu miejscach świata święci tryumfy od lat, a w Polsce jest zjawiskiem niszowym, a co określiłbym mianem humoru intelektualnego. Tylko oni potrafią wspiąć się na taki poziom, by zabawiać publiczność swoją własną osobą. Konfrontować się z tą publicznością bez uciekania się w aktorstwo, w skeczowość, w wygłup.

            Bałtroczyka zna cała Polska, ale głównie jako konferansjera rozmaitych kabaretowych przeglądów. W przeszłości miał on swoje wzloty i upadki, a jego estradowa kariera należy do najdziwniejszych i najbardziej niekonsekwentnych, jakie tylko można sobie wyobrazić. Występ, który dał ostatnio w kilku miastach w Irlandii potwierdził to, o czym wtajemniczeni wiedzą od dawna. Że to olbrzymi, nigdy do końca nie wykorzystany talent. Wybitny artysta, który od lat marnuje się z tych czy innych powodów schodząc na drugi plan, ustępując miejsca gorszym od siebie, ale lepiej wpisującym się w konwencję rozrywki dla mas. 2-godzinny show, jaki zaprezentował w Dublinie wobec garstki zaledwie widzów, był rewelacyjny. Śmiem twierdzić, że jeden z najlepszych jakie widziałem w życiu w wykonaniu polskiego wykonawcy.

            Można zarzucić mu, że ów show był dość chaotyczny. I tylko z początku zauważyć w nim można było pewnego rodzaju plan. Z czasem natomiast przerodził się w ciąg, niezbyt ze sobą powiązanych, dowcipów. Można to jednak wybaczyć biorąc pod uwagę, że gdy to nastąpiło widownia była już, że się tak wyrażę, rozbrojona. Wcześniej skupiał się na tym, co stanowi najbardziej istotny punkt jego biografii, na głównych pasjach, którymi zawsze były kobiety z jednej strony i alkohol z drugiej. I wszystko to, co pojawia się na styku tych dwóch zjawisk. Warto też podkreślić, że mimo wybitnie anegdotycznego charakteru całego występu prawie nie pojawiły się w nim rzeczy już znane. Artysta sypał dowcipami jak z rękawa, ale raptem może dwa razy usłyszałem żarty, które już znałem wcześniej. W obu zresztą przypadkach były to rzeczy nieduże, nieistotne dla konstrukcji całości.

Bałtroczyk to cudowny anegdociarz. Niezrównany opowiadacz żartów. A do tego mistrz twórczej dygresji. Jego jedynym problemem jest to, że jest zbyt dobry. Zbyt inteligentny, zbyt subtelny. Przez jego głowę przelatuje olbrzymia liczba pomysłów i skojarzeń. Jego polszczyzna jest najwyższych lotów. Jedna z najznakomitszych, jakie możemy dzisiaj usłyszeć w radiu czy w telewizji. Nie ma on też w sobie skłonności do narcyzmu, która swego czasu popsuła kilka doskonale zapowiadających się kabaretowych talentów. Ma doskonały kontakt z publicznością. Rzadko zniża się do tego, by jej nadskakiwać. Nie ulega pokusom, by zadowolić wszystkie gusta. Pozostaje sobą, a jego wyczucie tego, co jest śmieszne, a co śmieszne nie jest, jest bliskie doskonałości.

            W tym wszystkim tkwi jednak swego rodzaju pułapka, swoiste ograniczenie. Bo z kabaretowym występem jest trochę jak z uwodzeniem kobiet. Nadmierna subtelność czasem przeszkadza. Kabareciarz powinien mieć w sobie coś z prowokatora. Potrafić posługiwać się młotkiem, a nie tylko piórem. Powinien czymś szokować, przewracać pomniki, być osobą walczącą o coś. Dlatego tak dużą estymą zawsze cieszył się u nas kabaret polityczny. Tymczasem Bałtroczyk nie ma w sobie nic z bojownika. To nie ten typ. Dowcipy, które opowiada są bardzo zabawne, ale nie zapamiętuje się ich. Nie wbijają się w pamięć. Brakuje mu dosadności. Jest jak bokser, który prezentuje najwyższą technikę, ale nie posiada nokautującego uderzenia. Zachwycają się nim specjaliści, ale rzadko porywa za sobą tłumy.

Poza tym jest on przedstawicielem inteligencji, a ta w Polsce nie sprzedaje się dziś najlepiej. Publiczność bardziej woli głupków, bo to ich odbiera jako swoich. Inteligenta, tego z książką w ręku i w okularach na nosie przejmuje z dystansem. Może dlatego, że instynktownie nie lubimy tych, którzy są od nas mądrzejsi. A może dlatego, że od lat etos człowieka wykształconego, elokwentnego i obdarzonego kulturą jest w tym kraju mieszany z błotem. Na cokołach ląduje chamstwo. Ludzie wyrafinowani natomiast spychani są na margines.

            To powoduje, że prawdopodobnie Bałtroczyk nigdy nie zdobędzie takiej popularności, na jaką zasługuje. Pozostanie elitarny. Będzie mistrzem małych, kabaretowych sal, innym pozostawiając wielkie, koncertowe hale. Nagrania z jego występami nie trafią pod strzechy, nie będą wydawane w milionowych nakładach. Tym bardziej mam nadzieję, że pozostanie przy tym co robi. Bo dla bardzo wielu jest prawdziwym mistrzem.

 

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz