Nefrytowy Różaniec (2007, Boris Akunin)


Autor: leppus_28
08 lutego 2010, 08:48

Boris Akunin (właściwie Grigorij Czchartiszwili) to Gruzin z urodzenia, Rosjanin z wyboru i wielbiciel Japonii z zamiłowania. Na literackim widnokręgu pojawił się w 1998 roku. Od tego czasu pisze jak oszalały. Reprezentuje najbardziej szlachetną odmianę literatury popularnej. Łącząc najlepsze tradycje wnikliwej psychologicznie i wyrafinowanej stylistycznie rosyjskiej literatury ze schematem brytyjskiej powieści detektywistycznej z czasów jej największych tryumfów. Pisze tak, jakby Mikołajowi Gogolowi pomysły fabularne podszeptywał do ucha Arthur Conan Doyle.

Największy aplauz wzbudził jego cykl powieściowy o Eraście Fandorinie, będącym rosyjską wersją Sherlocka Holmesa. Inne jego powieści nie są już tak udane. A cykl o perypetiach siostry Pelagii (będącej odpowiednikiem panny Marple) uznać należy za porażkę. Bo Akunin to Fandorin. W każdej jego powieści, w której się ta postać nie pojawia, wyczuwa się wyraźnie jej brak. Nic dziwnego, że sam pisarz nie jest w stanie się od niej uwolnić, tak jak Conan Doyle nie potrafił się uwolnić od swojego Sherlocka Holmesa.

W 2007 roku Akunin powrócił do Fandorina, wydając zbiór opowiadań, pisanych w różnych latach (w Polsce książka pojawiła się w październiku 2009). Zbiór zupełnie nie spójny, składający się z części, których nigdzie nie dałoby się do niczego przykleić. Zwykle po tego typu wydawnictwie spodziewać się można wszystkiego co tylko najgorsze. Istotnie fabularnie rzecz mocno chwilami kuleje. Klasycznej dedukcji jest tu niewiele. Poza króciutką historyjką o siostrach bliźniaczkach, których tajemnicę Fandorin rozwiązuje na poczekaniu. Ale mimo tych wszystkich wad trudno nie polubić tej książki. Nie tylko dlatego, że Akunin to doskonały pisarz, u którego nie ma zbędnych słów, a styl skrzy się od przewrotnego humoru. Najważniejsza jest sama postać detektywa.

Fandorin to nie tylko geniusz analitycznej analizy. To jakby cała instytucja. Że jest mistrzem rozmaitych sztuk walk to mniej istotne. To tylko pozwala autorowi ratować go z największych opresji, gdy tylko kończą mu się pomysły na intelektualne rozwiązanie problemu. Także to, że dysponuje nadnaturalną umiejętnością wygrywania w każdą grę losową, wydaje się tylko interesującym kolorytem. Fandorin stanowi jakby odtrutkę od całego świata, po którym się porusza. Jest ideałem, którego zło tego świata nie dotyka. Zawsze dżentelmeński, zawsze zdystansowany, nie czuły na pokusy i zepsucie. Jest tym, kim każdy z nas chciałby być. Przystojny, tajemniczy, z dawną blizną na psychice, która ujawnia się w postaci przyprószonych siwizną skroni i lekkiego jąkania. Jest czymś w rodzaju Jamesa Bonda, tyle że mniej ugania się za pięknymi kobietami. Nic dziwnego, że sama fabuła nie jest tu chwilami najważniejsza. Ciekawi nas tylko, w jaki sposób nasz bohater poradzi sobie z sytuacją. Jak błyskotliwie udowodni swą wyższość nad otoczeniem.

Ciekawym pomysłem zastosowanym przez Akunina jest umieszczenie Fandorina poza typowym dla niego środowiskiem. Detektyw przemierza tu Japonię, Wielką Brytanię, pojawiając się nawet na Dzikim Zachodzie. Zmiana otoczenia nie wpływa jednak na jego zachowanie, a co za tym idzie nie zmniejsza skuteczności jego metod. Poczucie obcości, czy nieufność w stosunku do jego osoby, jest bowiem tym, do czego zdążył się już przyzwyczaić. Jest przecież samotnikiem. Niedocenianym geniuszem. Nie ma więc większego znaczenia czy ma do czynienia z obcością w swoim czy w innym kraju. A że całość jest tylko uroczą zabawą i niczym więcej, autor zawsze zdąży go zaopatrzyć we wszystko, co jest mu potrzebne. A to w płynną znajomość języka angielskiego (mało prawdopodobną w wieku XIX), a to w umiejętność posługiwania się amerykańskim rewolwerem.

Ale najlepsze opowiadania są tu pozostawione na koniec. Pierwsze z nich, na przekór tematyce całego tomiku, jest wyjątkowo osadzone w świecie późno-XIX-wiecznej Rosji. Opowieść o religijnej histerii, która pcha mieszkających na odludziu „raskolników” do zbiorowych samobójstw, zaskakuje tonem całkowicie serio. Na chwilę znika poczucie beztroskiej zabawy. A Akunin pokazuje, że potrafi nie tylko bawić się konwencją, ale też dotknąć w swym pisarstwie rzeczy głęboko poruszających. Mroczna finałowa kulminacja jest doprawdy godna Conan Doyle’a.

Za to w zamykającej całość opowieści ponownie tryumfuje inteligentny literacki żart. Oto Fandorin krzyżuje bowiem szpady z samym Sherlockiem Holmesem, by rozwiązać zagadkę stworzoną przez... Arsena Lupina. Tradycje kryminalne trzech różnych krajów spotykają się ze sobą w karkołomnym wydawać by się mogło połączeniu. Ale Akunin radzi sobie z tą sytuacją zaskakująco dobrze. Wymyślona przez niego łamigłówka jest błyskotliwa i pociągająca, oddaje też szacunek każdej z pojawiającej się tu literackich postaci. I to jest właśnie wielka zaleta tego pisarza. Nie zamykającego się w obrębie jednej tylko kultury, ale starającego się penetrować rozmaite, na pozór sprzeczne ze sobą tradycje.

 

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz