Lovely Bones (2009, reż. Peter Jackson)
27 lutego 2010, 01:28
Piękny film. Mocno niedoceniony jak na razie przy okazji rozmaitych nagród i festiwali. A szkoda. Bo jest to obraz niezwykle interesujący i to z wielu różnych powodów. I na pewno nie gorszy od tych amerykańskich produkcji zeszłego roku, które jak dotąd spotkały się z największym poklaskiem. Jest to adaptacja głośnej powieści Alice Sebold, której tytuł angielski jest dość niejasny, podczas gdy polski zwyczajnie głupi („Nostalgia Anioła”). Głupi, bo nie mamy tu do czynienia ani z aniołem, ani z nostalgią.
Nakręcił ją nowozelandzki czarodziej kina Peter Jackson. Jackson cierpi na poważne rozszczepienie osobowości i to od początku swojej kariery. Jedna jego część kręci pełne rozmachu i przeładowane efektami specjalnymi superprodukcje. Pochłaniają one masę pieniędzy, ale zarabiają jeszcze więcej. Choć czasem są lepsze („Władca Pierścieni”), a czasem gorsze („King Kong”). Druga część robi komediowe horrory, które nikogo nie śmieszą. Trzecia zaś, i być może artystycznie najciekawsza, realizuje subtelne dramaty psychologiczne, których amerykańska krytyka w pierwszym momencie nie zauważa, a docenia dopiero po latach.
„Lovely Bones” to jakby wiele filmów w jednym. Stwierdzenie, że jest to opowieść o 14-letniej dziewczynce, która pada ofiarą seryjnego mordercy, nie wyczerpuje tematu. Film w małym stopniu koncentruje się bowiem na prowadzonym śledztwie. Rozwija za to rozmaite wątki, które zwykle w podobnych produkcjach są pomijane, lub traktuje się je po macoszemu. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia ze swoistą polemiką wobec dziesiątków filmów, które zaludniają od lat kino, zwłaszcza amerykańskie. Obraz Jacksona wciska się głębiej. Jego spojrzenie jest subtelniejsze, a przez to mniej amerykańskie. Przenosi uwagę z zabójcy na ofiarę. Skupia się na pamięci, odrzucając jednocześnie pragnienie zemsty.
Główny pomysł polega tu na tym, że zamordowana dziewczynka trafia do świata „pomiędzy”. Znajduje się w zawieszeniu, trzymana pamięcią swoich bliskich. Nie może odejść, nie może zaznać spokoju, gdyż spokoju nie znajdują ci, których odchodząc osierociła. Jej ojciec wciąż szuka zabójcy, widząc go w prawie każdym napotkanym sąsiedzie, stopniowo niszcząc relacje ze swoją żoną. W onirycznych sekwencjach zaświatów, w których przebywa Susie niezwykła wyobraźnia Jacksona po prostu eksploduje. Zwłaszcza w niesamowitej scenie rozbijania statków zamkniętych w butelkach. Cudowny jest sposób, w jaki pokazane jest tu powiązanie między dwoma światami: światem zmarłych i światem żywych. Tak, jakby oddzielała je zaledwie tafla lustra. Niewidzialna bariera, którą dostrzec można tylko sercem, a nigdy oczami.
Oglądając ten film kilkakrotnie pomyślałem, że w paru momentach można by go zrobić lepiej, ciekawiej. Dopiero gdy się skończył zrozumiałem, że się myliłem, a rację miał Jackson. Bo pozostał wierny swej oryginalnej koncepcji, podczas gdy ja tkwiłem w myślowym schemacie. Jego film nie ulega pokusie, by zsunąć się do poziomu zwykłego thrillera i właśnie dzięki temu jest w stanie powiedzieć nam coś interesującego. Nie chce nas straszyć ani zabawiać. Pragnie nas uczyć. Z tego powodu nie pogrąża się ostatecznie w odmętach mrocznego widowiska. Nie idzie tropem „Milczenia Owiec”. Jego celem jest zachowanie pewnego rodzaju czystości, optymizmu. Tym samym poprzez błoto i najgorszą z możliwych przemoc dociera do swego rodzaju tryumfu życia nad śmiercią.
Film aż tętni od nadmiaru wątków. W jednym momencie jest to historia zabójstwa, w drugim małżeństwa, które nie może się pogodzić z utratą swego dziecka. Śledztwo raz prowadzi ojciec, raz siostra zamordowanej. Jest temat inicjacji młodej dziewczyny, jest wykrzywione spojrzenie na rzeczywistość ze strony seryjnego mordercy. Pojawia się babka, w ekscentrycznej kreacji Susan Sarandon, wprowadzająca do napiętej atmosfery odrobinę rozluźnienia. A w tle przechadza się tajemnicza dziewczyna, która doświadcza kontaktów ze światem zmarłych. Ten nadmiar nie szkodzi jednak filmowi, lecz wprowadza do niego nowe płaszczyzny. Czyni go żywym i wewnętrznie bogatym.
15-letnia irlandzka aktorka Saoirse Ronan jest zachwycająca w głównej roli. A całą adaptację uznać należy za mistrzowską. Wręcz bliską doskonałości, pomimo wszystkich poczynionych skrótów i koniecznych uproszczeń. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na filmie, który pełna sala przyjmowałaby w całkowitej ciszy i skupieniu. Nie pamiętam, bym słyszał tak wiele osób wstrząśniętych, wzruszonych, płaczących. A to chyba najlepsza miara osiągniętego sukcesu. Lepsza niż jakiekolwiek filmowe nagrody.
Dodaj komentarz