Czekając na Turka (2009, reż. Andrzej Grabowski)...
22 stycznia 2010, 19:09
Teatr Stary w Krakowie. Świątynia polskiego teatru. Jeden z ostatnich bastionów sztuki wysokiej w tym kraju. Wystarczy wejść do środka, a od razu uświadamiamy sobie, że nie jest to zwyczajne miejsce. Tak małego i obskurnie wykonanego teatru można by ze świecą szukać i nie znaleźć, niezależnie czy przetrząsnęlibyśmy Paryż, Wiedeń czy londyński West End. Tutaj czas zatrzymał się i to dość dawno temu. To jakby manifestacja: nas wymogi estetyczne nie dotyczą. Nasze ściany nie muszą być otynkowane. Nam nie przeszkadza zaduch i stęchlizna. Dlaczego? Bo my prezentujemy państwu prawdziwą sztukę i nic nas więcej nie obchodzi. Ale czy aby na pewno? Nie do końca...
Można się było wiele spodziewać po nazwiskach Grabowski-Peszek, które znajdowały się na afiszu. W końcu to żywe legendy. Obok Jerzego Treli główne filary krakowskiego teatru od zawsze, czyli przynajmniej od połowy lat 80-tych. Przedstawienie jest jednak zaledwie średnie. Po części wina to materiału literackiego. Sztuka Stasiuka należy do rodzaju teatralnej konfekcji. Jest to rzecz napisana naprędce, na określone zamówienie i nie pretenduje do rangi arcydzieła. Gra się to, bo coś grać trzeba, czymś trzeba wypełnić luki w poważniejszym repertuarze. Zwłaszcza czymś świeżym, nowym, komentującym na bierząco to, co się w Polsce aktualnie dzieje. I biorąc to pod uwagę nie jest to złe. Jedynie nie należy się spodziewać cudów.
Wiadomo, że do teatru idzie się głównie na aktora, który gra główną rolę, ewentualnie by zapoznać się z oryginalną interpretacją znanego skądinąd tematu, będącą dziełem reżysera. Jeśli chodzi o Grabowskiego to z pewnością widać było tu jego rękę, choćby w skłonności do pewnego rodzaju słownych gier. W zachowaniu męskiego chóru, nie tyle wypowiadającego ile wyśpiewującego to, co ma do powiedzenie. Co do Peszka to wciąż jest to wielki aktor, umiejący jak mało kto sprzedać szybki, błyskotliwy dialog, o ile się mu takowy dostarczy. Z drugiej strony wiek robi niestety swoje. Brakuje mu już dzisiaj owego arsenału czysto fizycznego aktorstwa, którym zachwycał niegdyś. A i rola była z tych, które nie sprzyjają uzewnętrznieniu większej ilości energii. I wciąż się myli, ale taki już widać jego urok jako aktora teatralnego.
Poza tym mieliśmy nieco scenicznego happeningu, ale takiego, który dzisiaj staje się już pewnego rodzaju normą. Trzeba czymś szczególnym widza zaskoczyć, skoro już przyszedł zobaczyć przedstawienie. Zwrócić jego uwagę jakimś niezwykym pomysłem na scenografię. Pokazać coś, czego dotąd nie widział. Tym razem mieliśmy aktora chodzącego po oparciach naszych foteli, a na koniec wyprodukowaną specjalnie na ten użytek pianą zalano całą scenę i potopili się w niej co poniektórzy aktorzy. Trochę bałem się w tym momencie jak wytrzymają to stare deski, z których zrobiona była scena. Bo gdyby je kiedyś trzeba było wymienić na nowe to Teatr Stary przestałby być już chyba Teatrem Starym...
Dodaj komentarz